Jak zauważył mój przyjaciel Pastor Bogumił Jarmulak:
Państwo dotuje naukę dzieci w szkołach. Stawki są różne w zależności od rodzaju szkoły i jej lokalizacji. Ale w takim Krakowie szkoły publiczne dostają z MEN średnio 3600zl rocznie na dziecko. Nie jest to wiele. Jednak kiedy pojawiła się propozycja, by te pieniądze trafiały do rodziców decydujących się na edukację domową, spotkało się to ze zdecydowanym sprzeciwem prezesa okręgu małopolskiego ZNP, p. Ujejskiego, który stwierdził, że państwo nie powinno “płacić rodzicom zabierającym dzieci ze szkół” (Metro, 20.10). Mogłoby się bowiem okazać, że rodzice zabiorą dzieci ze szkoły, ale niczego ich nie nauczą.
Mam kilka uwag do stanowiska p. Ujejskiego. Po pierwsze, nie dziwi mnie ono, skoro w statucie ZNP (art. 6, p. 3a) czytamy, że jednym ze statutowych celów ZNP jest “podejmowanie działań mających na celu poprawę warunków życia i pracy członków ZNP”. Zatem ZNP ze statutowego przynajmniej punktu widzenia musi sprzeciwiać się “zabieraniu dzieci ze szkoły”, bo to w gruncie rzeczy godzi w życiowy interes ludzi żyjących z pracy w szkole. Po drugie, państwo płaci szkołom z naszych, czyli podatników, pieniędzy. Bo swoich nie ma. Nie chce jednak ich nam oddać, nawet w postaci odpisów podatkowych dla rodziców decydujących się na edukację domową, bo oczywiście musi ulegać różnym grupom nacisku (np. ZNP) w celu zachowania tzw. pokoju społecznego. A poza tym akurat szkolnictwo nadzorowane przez państwo pełni ważną rolę socjotechniczną, kreując przyszłe pokolenia na dobrych obywateli tudzież poddanych. Po trzecie, p. Ujejski twierdzi, że po roku nauki w domu mogłoby się okazać, że dziecko niczego sie nie nauczyło. I co wtedy należałoby zrobić z pieniędzmi przekazanymi rodzicom? No dobrze, a co dzieje się z pieniędzmi przekazanymi szkole, jeśli jakieś dziecko nie zda do następnej klasy?
sobota, 3 stycznia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz