czwartek, 27 listopada 2008

Seminarium nt. edukacji domowej w Krakowie

27 listopada, od 17.00 do 20.00, w krakowskim ratuszu, w sali Portretowej, odbędzie się seminarium informacyjne na temat edukacji domowej. Seminarium ma charakter głównie informacyjny: czym jest edukacja domowa, jak to wygląda w praktyce, kto o tym pisał i co w teorii itd. Wśród potwierdzonych prelegentów jest Ania Galant i mec. Andrzej Polaszek. Seminarium organizowane jest z inicjatywy radnej miasta Krakowa Małgorzaty Jantos.

Seminarium skierowane jest do potencjalnych edukatorów domowych, nauczycieli, pedagogów, rodziców, którzy szukają alternatyw, mediów i generalnie wszystkich zainteresowanych.

wtorek, 4 listopada 2008

Ireneusz Kmiecik - Praktyczne wskazówki o wychowaniu dzieci

Ciekawy tekst, który znalazłem w książce Źródła do dziejów wychowania w rodzicie polskiej w XIX i początkach XX wieku, wyb. i opr. Andrzej Denisiuk, Krzysztof Jakubiak, Akademia Bydgoska, Bydgoszcz 2001, s. 246-248.

Ireneusz Kmiecik, Praktyczne wskazówki o wychowaniu dzieci, Lwów 1928, ss. 322-325.

Krótkie upomnienia i przestrogi dla rodziców

Rodzice mają być dla swych dziatek opatrznością.
Jak dzieci wychowacie, takimi je mię będziecie.
Dzieci są obrazem swoich rodziców, nie tylko pod względem zewnętrznego wyglądu, jak o wiele więcej pod względem obyczajów.
Chcesz poznać rodziców, co zacz są, przypatrz się dzieciom.
Spośród dziesięciu prawych mężów, dziewięciu zawdzięcza swej matce to, czym są.
Ojciec i matka zgodni w miłości, ojciec spokojny i poważny, wyrozumiały i przystępny, matka sprawiedliwa i stanowcza, nad swą czułością panująca, ot, co dobre dla dzieci.
Lepiej jest – także dla dziecka – że dziecko płacze, aniżeli rodzice. Lepiej jest, że dzieci was proszą, aniżeli wy mielibyście prosić dzieci.
Niedołężni to rodzice, którzy zamiast łagodnie, lecz z mocą rozkazywać, proszą dzieci.
Rodzice, którzy dziatki swoje przeklinają, dają jawne o sobie świadectwo, że je źle wychowali.
Wychowanie bez Boga, czyni dzieci bezbożnymi, wychowanie bez sumienia pozbawia je sumienia, wychowanie bez bojaźni i cnoty, wyrastają na ludzi bez charakteru.
Dzieci źle wychowane są najsroższym dla rodziców biczem.
Za dużo pieszczot w dzieciństwie, wiele łez rodzicom w starości z oczu wyciska i przed czasem do grobu ich wtrąca.
Kto przy wychowaniu dziatek chce mieć błogosławieństwo Boże, ten niech nigdy nie zapomina, że dziecię otrzymał od Boga i dla Boga ma je wychować.
Jest obowiązkiem rodziców, by dla swych dzieci byli aniołami stróżami.
Źrenicą oka są dzieci dla rodziców, a zatem strzec je powinni, jako źrenicy oka, by nie uległy zgorszeniu złych ludzi.
Dzieci, nad którymi rodzice nie czuwają, zawsze złymi się stają.
Nikt tak dzieci nie psuje, jak inne złe dzieci oraz niemoralna służba domowa.
Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci.
Łatwo i bez uszkodzenia dla się nagiąć młode drzewko, stare raczej się złamie, aniżeli zegnie.
Dziecko nie poprawione zawczasu ze swoich wad, wkrótce staje się występne i już niepoprawne.
Dziecko nie przyzwyczajone od najwcześniejszej młodości do bezwzględnego posłuszeństwa, rodziców jako swoje sługi traktuje.
Wola dzieci w rózdze spoczywa; tylko rózga nie powinna być batem.
Ten kto karze, winien zachować godność i bezstronność.
Karając dziecko w gniewie, zdradzamy się przed nim z naszą słabością i wzbudzamy w nim przeświadczenie, że odniosło zwycięstwo nad naszym nieumiarkowaniem.
Im surowiej dziecko karzesz, tym większe mu i okaż współczucie. Nie groź dziecku karami, których nie możesz lub nie myślisz dopełnić, inaczej wobec niego wystawiasz się na błazna.
Nie pozwól nikomu urągać dziecku ukaranemu.
Celem kary jest, by pomóc dziecku do zwycięstwa nad jego namiętnościami.
Nie mów dziecku długich kazań, lecz mówi krótko i stanowczo.
Nie tłumacz się dziecku ze swoich rozkazów, lecz mowa twoja niech będzie tak, tak; nie, nie.
Uporu dziecka nie przełamiesz długim gadaniem, lecz zachowaniem zupełnego spokoju i stanowczością.
Dziecko raz postawiwszy na swoim, zawładnie rodzicami; raz przełamany upór, uczyni dziecko uległym i posłusznym.
Nie pozwól nigdy dziecku, by cokolwiek wymogło na tobie krzykiem i płaczem; inaczej nie będzie końca płaczom i krzykom.
Dziecko kłamliwe jest już z gruntu zepsute i do wszelkich występków zdolne, szczególnie do nieczystości i złodziejstwa.
Dziecko zasługujące na karę po dziesiątym roku życia, jest już źle wychowane.
Nic tak nie psuje dziecka, jak utulanie jego płaczu pieszczotami i łakociami.
Pozwól dziecku spokojnie się wypłakać.
Nie zwódź dziecka obietnicą nagrody.
Jeżeli nie chcesz stracić zaufania dziecka, nie okłamuj go,.
Najgorsi to rodzice i nieprzyjaciele własnych dziatek, którzy płazem puszczają ich wybryki.
Nie kieruj się pychą w wybierze zawodu dla dziecka, lecz jego zdolnościami i upodobaniem.
Nikomu nie dziękuje się dlatego, że jest sprawiedliwym i człowiekiem z charakterem: natomiast nikt dość nie może nadziękować się swojemu wychowawcy, gdy tenże tak wychował, że sprawiedliwość ceni.

Naturalna czy sztuczna socjalizacja?

"Przyjęło się twierdzić, że proces socjalizacji w szkołach publicznych jest dobry i przebiega całkiem normalnie, ale ja powiem wam co z pewnością normalnym nie jest. Nie jest normalne by dzieci przebywały w tym samym pomieszczeniu, w tym samym czasie, robiąc w ten sam sposób te same rzeczy i osiągając te same rezultaty tylko dlatego, że są w tym samym wieku. - Stephen Moitzo

czwartek, 2 października 2008

Edukacja domowa w "Pytaniu na śniadanie" (TVP2)

Pieszczenie czy psucie dziecka?

Wiele osób nie rozróżnia pieszczenia dziecka od jego psucia - różnica jest wszakże kapitalna. (...) Pieszczota rodzicielska roztropnie udzielona, niezbędna jest nawet niejednej dziecinie do zdrowego jej rozwoju, tak fizycznego jak moralnego.

Psucie dziecka to zupełnie co innego: to nie jest objaw miłości, lecz tylko słabości, innymi słowy jest objawem miłości nieroztropnej, i jest po większej części dogodzeniem sobie kosztem dziecka.

Pieszczotą rozbudzamy w dziecku serce i zaufania, przez co zachęcamy je do dobrego, psuciem zaś folgujemy złym skłonnościom dziecka, przez co zapewniamy je w zło - co czynimy nieraz z niewypowiedzianą lekkomyślnością. Matka np. psuje dziecko, jeśli nie chcąc mu si ę sprzeciwić, pozwala mu wybredzać lub grymasić przy jedzeniu, jeść same przysmaki i słodycze, a odrzucać pokarmy pożywne i zdrowe... psuje dziecko jeśli mu pzowala chimerycznie przeczryucać się z jednej zabawki do drugieh, a wszystkie rozrzucać i psuć, bezkarnie dokuczać rodzeństwu, naprzykrzać się starszym, stroć fochy i kaprysy... psuje dziecko, jeśli cieszy sę z jego złośliwych dowcipów i w jego obecności mówi o nich z podziwem, gdy chełpi się jego sprytem, opowiada o jego sukcesach - nie bacząc, że dziecko słyszy... gdy sama wyróżnia je w rodzeńśtwie z krzywdą dla innych dzieci, gd folguje jego kaprsom., zachciankom, lenistwu, wreszccie gdy pozwala być w domu despotą - wymagać koniecznie tego lub owego, a nie chcieć tamtego..rozkazywać służbie, lekceważyć osoby pracujące, ubogie itp.

Cecylia Plater-Zyberkówna, Kilka myśli o wychowaniu w rodzinie, Warszawa 1903, s. 346-351,w: Źródła do dziejów wychowania w rodzinie polskiej w XIX wieku i początkach XX wieku, wybór i opracowanie A. Denisiuk, K. Jakubiak, Wyd. Akademii Bydgoskiej, Bydgoszcz 2001

czwartek, 25 września 2008

Socjalizacja bez rodziców?

Wiele badań dowodzi, że żadna instytucja zajmująca się socjalizacją dzieci nie wywiera tak silnie pozytywnego wpływu ani nie zapewnia takiego poczucia bezpieczeństwa jak rozsądni, konsekwentni rodzice [wychowujący swoje dzieci] w klimacie ciepłego i odpowiadającego na ich potrzeby domu.

Psychologowie dziecięcy wykazują, że dzieci radzą sobie bardzo dobrze, kiedy mogą działać wspólnie z jedną osobą bądź pracować w niewielkiej grupie złożonej z dwóch do czterech osób. Kiedy jednak spotykają się z grupą o liczebności klasy szkolnej po to, by uczestniczyć w typowych dla szkoły zajęciach, stają się spięte i zestresowane.

Jako rodzic, powinienem mądrze rozważyć, jakiego rodzaju istotą społeczną chciałbym widzieć moje dziecko. Wielu przedszkolaków może faktycznie zostać „zsocjalizowanych”, ale nie bądźcie zaskoczeni, jeśli rozwiną w sobie negatywne zachowania społeczne. To może się zdarzyć nawet wówczas, gdy nauczyciel czy opiekun jest ekspertem. Z drugiej strony, małe dzieci, którym pozostawiono czas na osiągnięcie naturalnej dojrzałości, z większym prawdopodobieństwem staną się altruistycznymi istotami społecznymi, które zdołały rozwinąć w sobie pozytywne wzorce zachowań społecznych.

Jakość społecznych zachowań dziecka zależy nie tyle od liczby dzieci, z którymi zwykło się bawić, ile od jego emocjonalnej stabilności, poczucia własnej wartości i nieegoistycznej troski o innych. Zazwyczaj jest odzwierciedleniem jakości rodzicielskiego przykładu i siły przywiązania do ciepłych, konsekwentnych rodziców.
(...)

Psycholog dziecięcy Urie Bronfenbrenner zauważa, że pozbawienie rodziny jej podstawowej roli w zakresie wychowywania dzieci „jest głównym czynnikiem grożącym załamaniem się procesu socjalizacji w Ameryce”. Zauważa on, że instytucje inne niż rodzina „stworzyły i utrwaliły podzielony na grupy wiekowe, a przy tym często niemoralny i antyspołeczny świat, w którym nasze dzieci żyją i dorastają”. A instytucjami, które w największym stopniu - ze względu na ich strukturę i ograniczoną troskę [o dzieci] - przyczyniły się do tych społecznie niszczących zjawisk, są nasze szkoły (Bronfenbrenner, Two Worlds of Childhood - U.S. and U.S.S.R., strony 152 and 153).


Dr Raymond S. Moore, Jak socjalizować małe dzieci?

Autor jest głównym autorem takich poradników dla rodziców jak „Lepiej późno niż wcześnie” (Better Late than Early, Reader's Digest - McGraw Hill, 1976), „Szkoła może poczekać” (School Can Wait, Brigham Young University Press, 1979) oraz współautorem ponad 30 innych książek na temat małych dzieci i rodziny.

Całość artykułu TUTAJ

Wczesna socjalizacja a tendencje antyspołeczne

"Jedno z najbardziej zagadkowych i niebezpiecznych kłamstw dwudziestego wieku głosi, że twoje dzieci powinny być jak najwcześniej socjalizowane i kształcone. W tym celu należy posłać je do przedszkola lub też umożliwić im kontakty z jak największą liczbą rówieśników - im więcej [dzieci w grupie], tym lepiej. Na pierwszy rzut oka to wszystko wydaje się tak logiczne, że ty, jako zatroskany rodzic, nie możesz się już doczekać chwili, w której twoje dziecko rozpocznie systematyczną edukację i socjalizację. Tymczasem jest to doświadczenie, którego większość małych dzieci po prostu nie potrzebuje. Małe dzieci to nie to samo, co mali dorośli. Nie myślą, nie działają i nie reagują tak, jak dorośli. W ich przypadku przebieg procesów umysłowych, emocjonalnych i społecznych jest zupełnie odmienny.

Wartość wczesnej edukacji od dawna jest kwestionowana przez specjalistów [zajmujących się rozwojem] dzieci. Jednakże w długim okresie to mity związane z wczesną socjalizacją mogą być większym zagrożeniem. Małe dzieci są, co oczywiste, często niezwykle podniecone tłumem rówieśników, ale w wieku przedszkolnym ta ekscytacja będzie dla nich raczej źródłem zakłopotania i zmieszania, a nie drogą do prawdziwego uspołecznienia. Wczesna socjalizacja często tak naprawdę wywołuje tendencje antyspołeczne, robiąc z przedszkolaków małych buntowników, o ile nie prawdziwych neurotyków. W okresie dojrzewania tendencje te wywołują prawdziwe spustoszenie".

Dr Raymond S. Moore

Historia przymusowej szkoły

czwartek, 11 września 2008

Stefan Molyneux "Rozum, pasja i ocalenie" (fragment)

Kiedy byłem młodszy i tak pełen optymizmu, że aż naiwny, miałem profesora ekonomii – nazwijmy go Dr. Destructo – który wielokrotnie powtarzał:

– Wojna jest dobra dla gospodarki, bo zmniejsza bezrobocie i zwiększa popyt na towary, kapitał i usługi. Rząd potrzebuje sprzętu, ludzi i amunicji, a to stymuluje produkcję. Ludzi wysyła się za granicę, w związku z czym tworzy się w kraju więcej wolnych miejsc pracy. Większe zatrudnienie oznacza większe dochody – a to z kolei powoduje wzrost produkcji.

Dokładnie pamiętam, jak zapytałem go, czy eliminacja bezrobocia itd. jest pożądanym celem. Pamiętam, że zaczął się wtedy na mnie gapić, jakbym lekko zwariował, i powiedział:

– Oczywiście, bo zwiększa zamożność społeczeństwa! A popyt wciąż rośnie, bo podczas wojny rzeczy są nieustannie niszczone!Pewien student, znacznie bardziej ode mnie oczytany, przywołał argumenty Hazlitta dotyczące mitu "zbitej szyby" – zbicie szyby dostarczy pracy szklarzowi, ale kosztem wszystkich innych i ze szkodą dla gospodarki jako całości.

Dr. Destructo przedstawił długą i zawiłą argumentację, dowodząc, że tak nie jest. Nikt nie nadążał za jego wywodem, ale nie zadano żadnych pytań, bo w tamtych czasach czuliśmy silny nacisk, aby wyrzekać się zdrowego rozsądku na rzecz dobrych ocen.

Jak wspomniałem, w tamtych czasach byłem tak pełen optymizmu, że aż naiwny i myślałem, że nasi nauczyciele naprawdę wierzą w to, co mówią. Po zajęciach szedłem sobie przez parking, kiedy zauważyłem fajne Porsche, na którego tablicy rejestracyjnej widniało „DESTRUCTO”. Nucąc sobie pod nosem, pomyślałem o tym, co powiedział nam dobry profesor, wyciągnąłem klucze i porysowałem mu samochód.Kiedy właśnie kończyłem, usłyszałem gniewny krzyk. Dr. Destructo podbiegł do mnie sprintem i zażądał, abym wyjaśnił, co, do diabła, robię. Zamrugałem oczami.
– No jak to co? Zwiększam zatrudnienie!
– Ty gnojku! – warknął wściekle profesor. – Będziesz musiał za to zapłacić!
– Co? Ale – dlaczego miałoby to być konieczne?
– Dlaczego? Bo właśnie porysowałeś mi samochód!
– Nie – ten koszt może pokryć zwiększona zamożność społeczeństwa – pamięta pan, jak mówił, że redukcja bezrobocia to coś dobrego, a niszczenie rzeczy zwiększa zamożność społeczeństwa – a to jest korzystne. Więc trochę nie rozumiem...
– Do cholery, ja za to nie będę płacił. Pójdziemy prosto do gabinetu dziekana i zadzwonimy po twoich rodziców, mały wandalu!

Nastąpiła dość poważna sprzeczka między Dr. Destructo, moimi rodzicami a mną – z perpektywy czasu można by ją nazwać prawdziwą edukacją. Moi rodzice nie byli nastawieni do mojego punktu widzenia tak życzliwie, jak się spodziewałem. Kiedy wyjaśniłem moje rozumowanie, tata odparł:– Wszyscy wiedzą, że profesorowie gadają mnóstwo bzdur! Zapytałem więc, dlaczego miałbym chodzić na uniwersytet, ale tata zarzucił mi, że zmieniam temat. Skończyło się na tym, że musiałem zapłacić za naprawę i otrzymałem dość słabą ocenę z zajęć prowadzonych przez Dr. Destructo. Dostałem jednakże bardzo cenną lekcję: może istnieć ogromna różnica między tym, co ludzie głoszą, a tym, jak postępują.

Dlaczego ten profesor uczył, że niszczenie rzeczy jest korzystne, ale później oburzył się na mnie, kiedy zniszczyłem jego rzecz? Dlaczego intelektualnie wierzył, że wojna jest dobra dla gospodarki jako całości, ale później pod wpływem emocji uznał prawdę? Dlaczego z pogardą odrzucił metaforę zbitej szyby, ale instynktownie pojął swój błąd, kiedy zobaczył swoje porysowane Porsche?Co nawet istotniejsze – kiedy zareagował emocjonalnie w ekonomicznie rozsądny sposób, dlaczego nie spowodowało to, że zaczął wątpić w którąś z głoszonych przez siebie idei?

Chciałem się dowiedzieć, jak rozpowszechniowa jest taka absolutna hipokryzja. W następnym semestrze miałem profesor socjologii, która głosiła, że trzeba opodatkować silnych, aby wspierać słabych – że trzeba zmusić bardziej uzdolnionych, aby służyli mniej uzdolnionym. Było mi to raczej trudno przyjąć (sprawiało mi to trudność z tak wielu powodów), ale ze wszystkich sił starałem się zrozumieć. Niestety, to nie wystarczyło, i z zajęć profesor socjologii dostawałem same tróje. Po wielu dniach rozważania jej wskazówek w końcu zrozumiałem – w nagłej chwili olśnienia – o czym mówiła. Poprosiłem ją, żeby wskazała swojego najlepszego studenta, abym mógł uzyskać jakąś pomoc i poprawić oceny. Profesor wskazała Sue.

Zaraz po zajęciach dogoniłem Sue na parkingu i powiedziałem, że będę musiał ją pobić, jeżeli nie odrobi za mnie pracy domowej.Co za kicha! Łzy, protesty, wyprawy do gabinetu dziekana, grożenie zawieszeniem i oskarżenia o znęcanie się. Broniłem się najlepiej, jak umiałem, ale na nic się to nie zdało. Powiedziałem im, że po prostu zmuszałem bardziej uzdolnionych do pomocy mniej uzdolnionym – stosując, jak to ująłem, formę „Marksizmu” ["Marks-ism" – marks oznacza „oceny”] – dokładnie tak, jak mnie uczono! Nie mogłem za nic zrozumieć, dlaczego wszyscy byli tacy rozgniewani.

– Jesteście jak polityk, który mówi mi, że dobrze jest płacić podatki, ale kiedy faktycznie płacę podatki, wsadzacie mnie do więzienia!

Takie sytuacje zdarzały się podczas mojej kariery akademickiej wiele, wiele razy. Miałem profesora historii, który mówił mi, że historia jest całkowicie subiektywna – a potem postawił mi złą ocenę za podanie „błędnych” dat historycznych na egzaminie końcowym. Powiedziałem mu, że – jeśli historia jest całkowicie subiektywna – te daty nie mogą być „błędne”, bo dla mnie są „prawidłowe”.

– Tak właściwie – powiedziałem – to zdecydowałem, że nie będę się uczył właśnie dlatego, że powiedział pan, iż historia jest całkowicie subiektywna – więc uczenie się nie miało sensu. Kiedy na egzaminie pytał pan o daty, myślałem, że to jakaś próba – i że gdybym podał „obiektywnie prawdziwe” daty, oblałbym!

Znów skończyło się w gabinecie dziekana, gdzie czekało mnie mało zrozumienia – i jeszcze mniej życzliwości.

Profesor psychologii powtarzał nam, że moralność jest subiektywna, że nie ma absolutnych norm dotyczących tego, co jest dobre, a co złe, i że narzucanie wyznawanych przez nas zasad innym ludziom jest złe. To była dla mnie wielka ulga, bo dużo łatwiej kupić pracę semestralną, niż samemu ją napisać. Kiedy oddałem pracę, mój profesor zaciągnął mnie do gabinetu dziekana i oskarżył o plagiat.

– Ależ – zaprotestowałem – mówił mi pan, że etyka jest subiektywna i że narzucanie moich poglądów innym ludziom jest złe. Nie wierzę w istnienie czegoś takiego, jak plagiat, a pan tak. Co daje panu prawo, zgodnie z pańską własną teorią, narzucać mi pańskie poglądy? Dziekan i profesor spojrzeli na mnie z mieszaniną pogardy i współczucia. Tak samo mógłby spojrzeć menedżer oszukańczego kasyna, widząc, że jakiś człowiek ciągle wraca do gry, nie zdając sobie sprawy z tego, że jest ona ustawiona.Za każdym razem, kiedy usiłowałem zastosować w praktyce to, czego uczyli mnie profesorowie, byłem brutalnie karany.

Tekst pochodzi ze strony: www.luke7777777.blogspot.com

wtorek, 9 września 2008

Jeszcze cytat

Ludzie, którzy nigdy nie chwyciliby za broń, aby zmusić sąsiada do sfinansowania edukacji swoich dzieci, entuzjastycznie popierają państwowy system szkolnictwa.

Stefan Molyneux

czwartek, 4 września 2008

Cytaty, które lubię (R. Kiyosaki)

System edukacyjny się nie zmienia, bo nie został zaprojektowany z myślą o zmianie i dostosowywaniu się do przemian gospodarczych, ale do przetrwania.

Robert Kiyosaki

środa, 3 września 2008

Ucieczka przed "opieką społeczną"

Jak donosi dublin.gazeta.pl:

19-letnia Brytyjka Sam Thomas, w zaawansowanej ciąży, wyjechała do Irlandii, bo obawiała się, że opieka społeczna planuje odebranie jej dziecka i oddanie go do adopcji wbrew jej woli.

Opieka społeczna poinstruowała na piśmie pracowników szpitala w Somerset, w którym miało przyjść na świat dziecko Sam, żeby nie pozwolili jej opuścić oddziału położniczego razem z nowonarodzoną dziewczynką bez obecności służb socjalnych.

Mimo że opieka społeczna nie uzyskała nakazu sądowego, pozwalającego jej pracownikom na wydawanie takich poleceń, a względem 19-latki nie toczy się żadne postępowanie potwierdzające, że mogłaby stanowić niebezpieczeństwo dla noworodka, służby socjalne są przekonane, że przyszła młoda matka nie będzie w stanie zająć się swoim dzieckiem.
______________________________________________

Matka zaś, pani Sam Thomas, zapewne zaś jest ( słusznie) przekonana, że służby specjalne to bandyci.

W Trzeciej Rzeszy stosowano tą samą socjotechnikę. Wpajano ludziom, że są trybikiem potężnego systemu i przez myśl im nie przeszło, że odrywanie dziecka od matki jest zbrodnią, za którą można odpowiedzieć po zmianie systemu.

Jak widać, pomysły współczesnych eurosocjalistów na wychowanie bez rodziców nie są takie znów nowe...

czwartek, 28 sierpnia 2008

Kary za wagary

Jak podaje Rzeczpospolita: "Rodzice starszych uczniów, którzy opuszczają lekcje, muszą się liczyć z wizytą policji, a nawet karą pieniężną za niedopilnowanie tego, by dziecko stawiało się w szkole. W życie weszła bowiem nowelizacja ustawy o systemie oświaty, która pierwszy raz określa, co rozumiemy przez niespełnianie obowiązku szkolnego lub nauki. A jest to 50 procent nieusprawiedliwionych nieobecności w ciągu miesiąca. Wówczas szkoła informuje rodziców, a jeśli nie zareagują, ma się prawo zwrócić o pomoc do policji.

– Wagary to ogromny problem i ten przepis może bardziej zmobilizuje szkoły do walki z nimi – mówi Ewa Ćwikła, dyrektorka Gimnazjum nr 40 w Łodzi. – Do tej pory reagowanie na wagary podpowiadał szkołom zdrowy rozsądek. W moim gimnazjum wystarczy, że ucznia nie ma trzy dni, i kontaktujemy się z rodzicami, wyjaśniamy sprawę. Jeśli nie chcą z nami współpracować, kierujemy sprawę do sądu rodzinnego".
__________________________

Ciekawe. W normalnym ustroju sprawy do sądów powinni kierować rodzice - zastraszani i szatnażowani w ten sposób, mając prawo do zaskarżania o nadmierną ingerencję osób trzecich w kompetencje rodzicielskie. Dziś to dyrektorzy szkół straszą rodziców sądami rodzinnymi i policją jeśli ci nie chcą współpracować ze szkołami. Oczywiście na warunkach tych ostatnich, bo która szkoła ma ochotę "użerać się" z oczekiwaniami setek rodziców mających własne zdanie?

Jeśli szkoła (państwo) pragnie zawłaszczać kompetencje rodziców - powinna również ponosić odpowiedzialność za to co dzieje się w jej murach. Jakie więc są przewidziane konkwekwencje dla np. pani dyrektor Gimnzajum nr 40 w Łodzi Ewy Ćwikły jeśli szkoła nie wywiąże się z jej zadań (np. w jej murach dzieci otrzymają propozycje zażywania narkotyków, spotkają się z przemocą, a jej poziom kształcenia wzbudza wiele zastrzeżeń)? Czy w grę wchodzi np. odebranie prawa do pełnienia funkcji dyrektorskich?

piątek, 25 lipca 2008

O wolności w edukacji

"Nie możemy zmienić naszego życia dorosłych, bośmy sami wychowani w niewoli, nie możemy dać dziecku swobody dopóki samiśmy w kajdanach"

Janusz Korczak


"Oświata i szkoła używane były dotychczas jako instytucje, procesy i interpreacje uprawomacniające ład autorytarnej dominacji nad społeczeństwem państwa ponadprawnego. Teraz idzie o to, aby stawały się miejscem rozwojowych każdego człowieka".

Zbigniew Kwieciński


"Wychowanie opiera się na wolności jako na podstawie, że proces wychowawczy jest spotkaniem dwóch wolności, szanuje drugiego człowieka jako takiego, jako wolność".

Raphael Leveque, Francine Best


"Każda inicjatywa, każda zdolność do stworzenia prmieniującej na otoczenie wyspy działania autorskiego, samodzielnego, zdolność do pomysłowości i podmiotowości jest bezcenna, godna podtrzymania i upowszechnienia".

Zbigniew Kwieciński

poniedziałek, 16 czerwca 2008

Natalia Niemen - "Jestem mamą - to moja kariera"

W kąciku muzycznym piosenka Natalii Niemen - Jestem mamą - to moja kariera.
TUTAJ

Chyba nie ma piękniejszego powołania... Szkoda, że tak mało osób potrafi to dostrzec.

środa, 4 czerwca 2008

Kij pruski a sprawa polska. Przymus szkolny i jego geneza

Poniżej zamieszczam streszczenie wystąpienia dr Maksymilianma Stanulewicza wygłoszonego podczas konferencji pt. "Między wolnością a obowiązkiem - edukacja domowa" , która miała miejsce w Instytucie Sobieskiego w Warszawie w dniu 28 kwietnia 2008.

"Kij pruski a sprawa polska. Przymus szkolny i jego geneza"

Pojęcie przymusu szkolnego pojawiło sie w europejskiej myśli tak prawniczej jak i edukacyjnej dopiero na przełomie XVII i XVII w. Moment ten jest nieprzypadkowy bowiem to właśnie wkraczające na arenę dziejową Oświecenie i jego luminarze postawili sobie za cel stworzenie "nowego człowieka", oderwanewgo od przesądów i kierującego się racjonalizmem. Temu celowi miały służyć reformy szkolnictwa, a szerzej, oświaty, którą definitywnie starano się uczynić świecką. Jednocześnie oświeceniowe prądy intelektualne bardzo aktywnie wspierało państwo absolutne, które uczyniło z edukacji jeden z bastionów swojej potęgi. To bowiem swoiście pojmowana racja stanu nakazywała oświconiowym depotom stworzenie zależnego wyłącznie od państwa służącego interesom dynastii szkolnistwa wszystkich szczebli, będącego pod kontrolą organów, które stanowiły element ówczesnej, szeroko rozumianej policji. Co więcej, dążenia eudajmonistycznie różnych "filozofów" na tronach, głównie zresztą w czołowych państwach Rzeszy (Prusy, Austia, Bawaria) charakteryzowały się tendencjami do uszczęśliwiania poddanych "na siłę", niejako wbrew ich woli tradycji i religii. W tym momencie właśnie rodzi się przymus szkolny, ktyóry jest niczym innym jak częscią nowych, oświeceniowych porządków, również ustrojowych. Gdy bowiem spojrzymy na zestawienie krajów ustanawiającyh wpierw przymus, a następnie obowiązek szkolny, zauważymy, że za stworzeniem, takiego systemu edukacji przemawiały względy polityczno-ustrojowe. Obok bowiem sfery ideologicznej, promowej przez panującego, ważne były również cele praktyczne takie jak unifikacja i centralizacja państwa. By je jednak zrealizować, konieczny był wykwalifikowany, sterowalny i w pełni kontrolowany aparat edukacyjny, który wraz z poszerzaniem się obszarów zainteresowania państwa, obejmował coraz młodsze grupy poddanych. Od najmłodszych lat bowiem tak skonstruowany system miał im wpajać, w miejsce przywiązania do swojego narodu, rodziny czy religii, lojalność wobec państwa i dynastii. To właśnie w tak rozumianym "patriotyzmie państwowym", u źródeł którego leżą początki przymusu szkolnego, doszukiwać się można genezy przynajmniej jednego z dwóch wielkich totalitaryzmów XX w.

sobota, 17 maja 2008

Nie_przedszkolaki z wyboru

Na portalu gazeta.pl powstało wczoraj forum "Nie_przedszkolaki z wyboru". Zapraszam do zapoznania się z nim oraz komentowania.

Jak napisała jego twórczyni Dorota Konowrocka:

Dlaczego "nie_przedszkolaki z wyboru"? :)

Ano dlatego, że jest taka grupa rodziców - mam nadzieję, że niemała! - którzy nie posyłają swoich dzieci do przedszkoli nie dlatego, że się tam nie dostały, lecz dlatego, że są przekonani, że dla dzieci lepszy będzie dalszy rozwój w rodzinie. Chciałabym, by to forum stało się miejscem, w którym tacy rodzice będą mogli spokojnie porozmawiać na różne interesujące ich tematy - życzliwym miejscem, w którym można zastanowić się, jak zorganizować dzieciom czas, podzielić się informacjami o różnych wydarzeniach, zorganizować sobie "grupę zabawową" z innymi rodzicami z okolicy, podzielić wrażeniami z lektury ciekawych książek o dzieciach i dla dzieci itd.

Całość i wejście na forum TUTAJ

wtorek, 13 maja 2008

Rozdwojenie publicznej szkoły

Oto fragment książki Douglasa Wilsona "Excused absence" (Nieobecność usprawiedliwona) nt. szkół publicznych ( s. 44-45). Wydana została przez wyd. Cruxpress, Mission Viejo, Califonia, 2001.

"Ponieważ Bóg jest Bogiem, ludzie nie są w stanie stworzyć prawdziwie relatywistycznego świata. Mogą co najwyżej udawać, że ten świat, ze wszystkimi jego wbudowanymi absolutami jest w jakiś sposób relatywny. Absoluty jednakże są pożyczone z chrześcijańskiego światopoglądu, a następnie zaprzecza się im w imię relatywizmu.
Jak we wnikliwy sposób wskazał teolog Cornelius Van Til, niewierzący człowiek chwieje się pomiędzy racjonalizmem, a irracjonalizmem. Jednocześnie niewierzący waha się pomiędzy stałą i elastyczną etyką – jak mu pasuje. Ponieważ nasze rządowe szkoły są instytucjami przeznaczonymi do propagowania niewiary, znajdujemy w nich ów wzorzec, bujający się jak wahadło.
Oto dlaczego w szkołach publicznych w jednym momencie znajdziemy jihad przeciwko rasizmowi, zanieczyszczaniu powietrza, czy ogólnoświatowemu ociepleniu by chwilę później znaleźć tą samą absolutystyczną gorliwość twierdzącą, że nie ma takiej rzeczy jak absolutne dobro lub zło gdy przejdziemy do kwestii homoseksualizmu, lub innych „alternatywnych stylów życia.” Później mówi się dzieciom, że jeśli nie uwierzą w serwowany im relatywizm, to źle zrobią. Przyjrzyjmy się uważnie temu argumentowi: czymś złym jest odrzucenie relatywizmu ponieważ owo odrzucenie sugeruje, że może istnieć coś takiego jak „zło”. To byłoby złe.
Racjonalizm i irracjonalizm. Absolutyzm i relatywizm. Wszystko jednym tchem. Niesamowite!"

sobota, 3 maja 2008

Ciekawa konferencja w Instytucie Sobieskiego

Konferencja nt. edukacji domowej w Instytucie Sobieskiego w Warszawie (28 kwietnia) była bardzo udana i ciekawa. Wygłoszono sześć półgodzinnych bardzo konkretnych i ciekawych referatów.

Wśród słuchaczy i zaproszonych gości obecny był wiceminister z MEN prof. Marciniak (szkoda, że musiał wyjść po 2 referacie) oraz posłowie z komisji edukacji i osoby z kancelarii premiera.

Wygłoszone referaty mają się ukazać w 2 najbliższych numerach "Międzynarodowego Przeglądu Politycznego" (jest dostępny w m.in. EMPIKACH).
http://www.mpp.org.pl/

Poniżej można pobrać materiały konferencyjne. http://sobieski.org.pl/panel/plugins/newsy/files/szkoladomowa_material ykonferencyjne.pdf

środa, 16 kwietnia 2008

Skąd pomysł na edukację domową?

Przyznam, że wraz z żoną coraz poważniej myślimy o uczeniu domowym naszych dzieci (najstarsze, Zuzia, ma 4 latka), stąd moje zainteresowanie tą formą edukacji.

Ponadto obecnie jestem na studiach doktoranckich W Zakresie Pedagogiki i Nauk o Polityce na Uniwersytecie Gdanskim (II rok) i myślę o pisaniu pracy doktorskiej nt. edukacji domowej.

Rzecz jasna nie zamierzam powielać świetnej pracy dr Marka Budajczaka. Chciałbym przede wszystkim opisać historię edukacji domowej w Polsce, bieżącą rzeczywistość polskiej edukacji domowej (wyzwania, przeszkody, obecną sytuację prawną, projekty i dążenia do bardziej liberalnych zmian ustawowych itp.) oraz przeprowadzić badania własne dotyczące powodów i sposobów realizacji spełniania obowiązku szkolnego w domu.

Póki co polecam Państwu dwie książki nt. edukacji domowej w historii polskiej pedagogiki: -
- Nauczanie domowe dzieci polskich od XVIII do XX w.
- Źródla do dziejow nauczania domowego od XVIII do XX w.
- Wychowanie w rodzinie od XVIII-XX w.

Wszystkie książki zostały wydane pod red. Krzysztofa Jakubiaka oraz Adama Winiarza. Ukazały się one w liczbie ok. 500 egzemplarzy i obecnie nie ma ich w sprzedaży. Poejrzewam, że mogą być dostępne jedynie w bibliotekach naukowych. Poniżej prezentuję okładki dwóch pierwszych pozycji wraz z krótkim opisem.

Polecam


Wydawnictwo:
Akademia Bydgoska im. Kazimierza Wielkiego , Październik 2004

Liczba stron:
368

Wymiary:
165 x 235 mm

Redaktor:
Krzysztof Jakubiak , Adam Winiarz

Autorzy zajęli się problemem nauczania domowego polskich dzieci od XVIII do XX wieku. W polskiej historiografii jest to pierwsza książka ukazująca zagadnienie nauczania domowego w szerokim kontekście społeczno-politycznym. Autorzy poszczególnych rozpraw i artykułów rzeczowo i w ciekawy sposób przedstawili swoje rozważania na tematy związane z edukacją domową. Ich sądy są wyważone i budzą zaufanie. Sformułowane zostały bowiem na podstawie analizy bogatych źródeł i literatury przedmiotu.W celu przybliżenia atmosfery panującej w ówczesnym nauczaniu domowym przytoczyli oni w swoich pracach stosowne cytaty z wielu pamiętników i wspomnień.

Polecam


Źródła do dziejów nauczania domowego dzieci polskich w XIX i początku XX wieku z bibliografią adnotowaną pamiętników i wyborem literatury to publikacja dopełniająca wydaną już książkę pt.:Nauczanie domowe dzieci polskich od XVIII do XX wieku. Zawiera ona bogaty wybór źródeł, pamiętników i literatury pedagogicznej, dotyczącej zarówno teoretycznych, jak i praktycznych aspektów nauczania domowego. W polskiej literaturze pedagogicznej jest to pierwsza tak pełna prezentacja materiału źródłowego, odnoszącego się do tej problematyki. Opracowanie to ma duże walory poznawcze. Przy doborze tekstów oryginalnych kierowano się przekonaniem, że powinny one jak najlepiej służyć poznaniu dziejów nauczania domowego, bowiem współcześnie ta forma nauczania staje się ponownie przedmiotem coraz szerszego zainteresowania społecznego w wielu krajach.

Artykuł mojej żonki

Poniżej znajduje się artykuł mojej żony, który napisała w 2003 r. po konferencji na temat edukacji domowej w Poznaniu.

Edukacja domowa - Jolanta Bartosik

Hasło „edukacja domowa” ciągle niewiele mówi ludziom w Polsce. Kojarzy się z nauczaniem indywidualnym, kiedy nauczyciel przychodzi do domu chorego dziecka, albo z korepetycjami, na które dzieciaki zwykle spieszą po zajęciach w szkole.
Tymczasem chodzi o coś zupełnie innego, a mianowicie o zupełne zastąpienie lekcji prowadzonych w szkole przez nauczycieli lekcjami w domu, prowadzonymi przez rodziców ucznia. Dla ucha przeciętnego obywatela brzmi to jak karygodne i krzywdzące izolowanie dziecka od społeczeństwa i skazywanie go na ograniczony rozwój pod nadzorem niezbyt utalentowanych rodziców. Muszę przyznać, że właśnie takie były moje pierwsze odczucia, kiedy dowiedziałam się, że dzieci pastora mojego pierwszego zboru w Warszawie nie chodziły do szkoły. Teraz wiem na ten temat więcej i muszę przyznać, że diametralnie zmieniłam zdanie.
Piszę ten artykuł dla tych, którzy też już trochę na ten temat wiedzą i myślą o nauczaniu własnych dzieci, ale również dla tych, którzy nie są przekonani do edukacji domowej, nie mając argumentów merytorycznych, a jedynie emocjonalne uprzedzenia wobec rzeczy nowej.
Swoją „kampanię” na rzecz edukacji domowej przedstawię w kilku punktach, skupiając się głównie na obalaniu argumentów wynikających z całkiem oczywistych obaw rodziców takich jak: wyniki ich dzieci na tle tych uczących się w szkole, możliwości pedagogiczne przeciętnego rodzica, rozwój społeczny dzieci itp.

Wyniki
Wszystkie statystyki (prowadzone w USA, gdyż tam ruch edukacji domowej jest najbardziej rozwinięty) potwierdzają, że dzieci nauczane w domu, przez własnych rodziców mają średnio 15-30% wyższe osiągnięcia niż dzieci ze szkół publicznych. Również dzieci z Polski (w tej chwili kilkanaścioro) wygrywają olimpiady i konkursy pokonując dzieci z państwowych szkół. Najlepsze uczelnie typu Harvard oraz armia amerykańska najchętniej wybierają dzieci po edukacji domowej, gdyż są najbardziej zdyscyplinowane, samodzielne, potrafią się uczyć i wyszukiwać informacje. Co więcej, dzieci uczące się w domach często pomagają w nauce tym, które chodzą do zwykłych szkół. Ciekawostką jest fakt, że wiele sławnych osób, które w dzieciństwie uznano za nadpobudliwe w rozwoju psycho-ruchowym albo miały dysleksje i w związku z tym nie radziły sobie w szkole, były w rezultacie nauczane w domu. Byli to między innymi Tomasz Edison, Piotr Curie, Winston Churchill, Charlie Chaplin oraz wiele innych sław, które sklasyfikowano jako dzieci upośledzone! O pozytywnych skutkach takiej edukacji decyduje fakt, że nauczają sami rodzice.

Wykształcenie rodziców
W Stanach zjednoczonych 1/3 rodziców uczących dzieci w domach nie ma wyższego wykształcenia, a mimo to ich dzieci osiągają te same wyniki co dzieci ludzi wykształconych. Przyczyna takiego stanu rzeczy tkwi w motywacji rodziców do rozwijania umiejętności swoich dzieci i od tej właśnie motywacji, a nie wykształcenia uzależnione są wyniki ich pociech.

Dojrzałość społeczna
Najczęściej słyszy się obawy, że dziecko nauczane w domu nie ma możliwości rozwoju społecznego. Zarzuca się tu, że dzieci nie mają kontaktu z rówieśnikami i potem mają problemy z funkcjonowaniem w grupie. Tymczasem okazuje się, że dzieci nauczane przez rodziców mają o wiele większe możliwości poznawania nowych osób i spędzania z nimi czasu prowadzącego do nawiązania prawdziwych więzi. Dzieje się tak dlatego, gdyż dzieci w szkole są niejako skazane na to samo towarzystwo przez okres nauki w szkole, przy czym przyjaźnie ze szkolnej ławy są raczej rzadkością, bo dzieci spędzają tam czas słuchając nauczyciela, a nie na poznawaniu siebie nawzajem. Poza tym dzieci nauczane przez rodziców najczęściej grają w zespołach sportowych, muzycznych, biorą udział w zajęciach plastycznych czy innych organizowanych przez domy kultury, czy też w ramach kooperatywów rodzinnych (rodziny zbierają się w poszczególnych domach na różne przedmioty, co nie czyni z tej działalności szkoły prywatnej, gdyż ciągle kładzie się na takich lekcjach łączonych nacisk na indywidualne podejście do dziecka). Rodzice organizują też dla dzieci uczonych w domu różne spotkania. Na to wszystko dzieci mają czas, ponieważ nie muszą spędzać całych dni w szkole (najczęściej czas w szkole nie jest najefektywniej wykorzystywany).

Czas wolny
Czasu wolnego jest więcej z bardzo prostego powodu: dzieci w domu opanowują materiał w stopniu dobrym w ciągu 1/2 a nawet 1/3 czasu, który spędziłyby na przyswojenie go w szkole. Wynika to z indywidualnego podejścia do dziecka. Zajęcia lekcyjne z rodzicami trwają nie dłużej niż 4-5 godzin dziennie. Resztę czasu można spędzić na skupieniu się na innych potrzebach dziecka. Zwykle dzieci te mają dużo zainteresowań, czytają ponadprzeciętnie dużo, poznają świat przez internet. Mając dużo czasu wcale nie spędzają go przed telewizorem (tylko 6% dzieci nauczanych w domu spędza przed telewizorem więcej niż 3 godziny dziennie, a i to pod kontrolą rodziców, podczas gdy średnia ta dla dzieci szkolnych wynosi 63%).

Inne obawy
Jednym z zagrożeń jakie stwarza edukacja domowa jest fakt, że dzieci mogą być indoktrynowane, molestowane czy krzywdzone w inny sposób przez rodziców, w zaciszu domowym. Kontrargumentem może tu być jednak fakt, że nie można takich rzeczy uniknąć nawet jeśli dzieci chodzą do szkoły, bo nikt nie wie co się z nimi dzieje w domu po lekcjach.
Doświadczenie społeczeństw w których edukacja domowa ma już długą tradycję pokazuje, że dzieci tak nauczane są bardziej zaradne w życiu i żadne z nich nie było ani bezrobotne ani bezdomne, nie korzystało też z pomocy społecznej. Właściwe relacje z rodzicami, którzy wspierają i motywują, rozwijają w dzieciach takie cechy, że już 16-latkowie zakładają swoje małe „przedsięwzięcia/biznesy”.

Reakcja otoczenia
Niestety hasło „edukacja domowa” ciągle wywołuje niesmaczny grymas twarzy urzędników oświatowych w Polsce. Dotyczy to urzędników wszystkich szczebli: od dyrektora szkoły obwodowej do której przypisane jest nasze dziecko ze względu na zameldowanie (musimy zdobyć zgodę na nauczanie dziecka w domu właśnie od niego) aż do ministerstwa oświaty. Wynika to z ciągle małej świadomości edukacji domowej. Przyczyny takiej postawy są różne, ale najbardziej oczywiste wydają się trzy: po pierwsze edukacja domowa zabiera etaty nauczycielom – im mniej dzieci w szkołach tym mniej nauczycieli potrzeba (co ciekawe, w co czwartej rodzinie praktykującej edukację domową jest wykształcony a czasem nawet praktykujący w szkole nauczyciel); po drugie, edukacja domowa zmniejsza środki finansowe szkół – ministerstwo dotuje każdego ucznia w szkole, jeśli uczeń nie jest zapisany do szkoły, to nie dostaje ona pieniędzy (niestety dotacja ta nie wpływa również do portfela rodziców, choć płacą podatki na utrzymanie szkół, z których nie korzystają ich dzieci); po trzecie, edukacja domowa nie sprzyja kontroli umysłów uczniów i niweluje wpływ propagandy w wielu szkołach państwowych.
Społeczeństwo (sąsiedzi, znajomi, rodzina) nieświadome wartości edukacji domowej jest także negatywnie nastawione, jak zresztą do każdego rodzaju inności. Podejście to jednak się zmienia się w miarę poznawania tej metody. W USA jeszcze w latach 80. było tylko kilkanaście tysięcy dzieci nauczanych w domu. Teraz liczba ta przekracza milion! New York Times określił edukację domową jako najszybciej rozwijający się ruch w Stanach Zjednoczonych. Najwięcej zwolenników i praktyków tego ruchu znajduje wśród przedstawicieli biznesu, środowisk akademickich oraz chrześcijan ewangelicznie wierzących.

Trochę statystyk

98% rodzin prowadzących edukację domową to rodziny pełne, z czego 88% mam nie pracuje zawodowo, bo głównie one uczą. Najczęściej edukacja domowa praktykowana jest w rodzinach wielodzietnych. 1/3 ojców zajmuje wysokie, dobrze płatne posady ale kolejne 33% rodzin nie osiąga nawet średniej krajowej dochodów.
83% rodzin to chrześcijanie, ale są też ludzie innych wyznań i religii wśród nauczających w domu. Jednak w Wielkiej Brytanii 60% rodzin prowadzących edukację domową to rodziny bez przekonań religijnych. Decydując się na edukację domową ludzie wymieniają trzy podstawowe motywy: dydaktyczny (większa efektywność nauczania), wychowawczy (budowanie u dziecka pewnego systemu wartości, światopoglądu), opiekuńczy (ochrona przed zagrożeniami emocjonalnymi i fizycznymi jakie stanowi szkoła).

Podsumowanie
Edukacja domowa to właściwie styl życia. Przygotowanie do lekcji wymaga od rodziców czasu i często rezygnacji z pracy zawodowej jednego z nich, co wiąże się z utrzymaniem rodziny z jednej pensji. W naszym kraju jest to bardzo trudne, jednak jest to inwestycja nie tylko w przyszłość dziecka ale również w zacieśnianie więzi rodzinnych.

O Stowarzyszeniu Edukacji Domowej
Tych, którzy chcieliby dowiedzieć się więcej na ten temat odsyłam na strony internetowe: www.edukacjadomowa.piasta.pl oraz www.edukacja.domowa.pl prowadzoną przez Stowarzyszenie Edukacji Domowej. Celem stowarzyszenia jest walka o dobre i jasne prawo dotyczące edukacji domowej w Polsce, jednolite zasady egzaminowania dzieci nauczanych w domach (w tej chwili ustala je dyrektor szkoły obwodowej i każdy może ustalić co chce i do tego zmienić zdanie parę razy w roku szkolnym) oraz wzajemna pomoc. Stowarzyszenie prowadzi pomoc metodyczną, pedagogiczną oraz prawną.

piątek, 11 kwietnia 2008

Między wolnością a obowiązkiem - edukacja domowa - 28 kwietnia 2008

Poniżej wklejam ogłoszenie o ciekawej konferencji, na ktorą planują się wybrać. Uczestnictwo w konferencji jest możliwe wyłącznie po uzyskaniu zaproszenia, dlatego osoby zainteresowane prosze o osobisty kontakt - gdansk@reformacja.pl

Konferencja Instytutu Sobieskiego:

Między wolnością a obowiązkiem - edukacja domowa - 28 kwietnia 2008

Metoda: Prezentacja nowych idei w prawie oświatowym na tle rozwiązań historycznych i aktualnie obowiązujących w systemie prawnym. Weryfikacja poglądów na temat przymusu szkolnego. Przewidywane formy realizacji: sesja naukowa oraz publikacja.

Cel: Upowszechnienie akceptacji dla nowych idei, takich jak: edukacja domowa, tworzenie mikro-szkół. Prezentacja zarysu zmian legislacyjnych.

Referaty i uczestnicy:
1. Maksymilian Stanulewicz (Poznań), Kij pruski a sprawa polska.
2. Dennis Tuuri (USA), Amerykańskie doświadczenia wdrażania edukacji domowej, wystąpienie tłumaczone.
3. Dr Justyn Piskorski (Poznań), Prawo państwa do stosowania przymusu szkolnego.
4. Ks. dr Grzegorz Harasimiuk (Szczecin), Obowiązek zapewnienia edukacji w świetle prawa kanonicznego.
5. Dr Marek Budajczak (Poznań), Edukacja domowa jako wyzwanie wychowawcze.
6. Mec. Andrzej Polaszek (Poznań), Więcej wolności, mniej przymusu - propozycje zmian w prawie oświatowym.

Pragniemy poinformować, że w konferencji udział weźmie Pan Zbigniew Marciniak, podsekretarz Stanu w Ministerstwie Edukacji Narodowej.

Miejsce: siedziba Sejmu RP

Czas: 28 kwietnia, od godz. 10-15

Grupa docelowa:Posłowie i senatorowie związani z edukacja, urzędnicy MEN, przedstawiciele kuratoriów, urzędnicy samorządowi odpowiedzialni za edukację, przedstawiciele mediów, nauczyciele, szczególnie dyrektorzy szkół, instytucje naukowe (wydziały studiów edukacyjnych)

wtorek, 1 kwietnia 2008

Szkoła w domu - Andrzej Polaszek

O tym, że potrzebujemy prawdziwie chrześcijańskiej edukacji dla naszych dzieci, pisaliśmy w poprzednim numerze "Reformacja w Polsce". Dzisiaj spróbujemy odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób możemy ją im zapewnić.

Nasza obecna sytuacja jest niełatwa: Z jednej strony agresywnie laickie państwo zmonopolizowało publiczną oświatę, pozbawiając jednocześnie (poprzez wysokie podatki) nas, obywateli, środków, które pozwoliłyby na stworzenie alternatywy - gęstej sieci prawdziwie niezależnych, powszechnie dostępnych szkół prywatnych. Z drugiej strony Kościół w Polsce jest słaby i podzielony, a przy tym nieszczególnie zainteresowany jakimikolwiek inicjatywami w tym względzie. Większość polskich chrześcijan uwierzyła w "neutralne światopoglądowo" publiczne szkoły i nie widzi w nich żadnego zagrożenia dla kształtującego się dopiero chrześcijańskiego światopoglądu swoich dzieci.

A zatem jest nas (chrześcijan, którzy dostrzegają potrzebę chrześcijańskiej edukacji) niewielu, jesteśmy rozproszeni, nie mamy pieniędzy, kadr, bazy lokalowej. Czy w tej sytuacji cokolwiek można zrobić?

Jednym z rozwiązań jest tzw. edukacja domowa. Z roku na rok przybywa na świecie rodziców (głównie są to amerykańscy chrześcijanie), którzy rezygnują z "usług" publicznych szkół i sami biorą na siebie ciężar kształcenia własnych dzieci w ramach tzw. edukacji domowej. Rezultaty zdumiewają największych sceptyków: okazuje się, że nawet rodzice, którzy sami nie posiadają formalnego wykształcenia potrafią w zakresie szkoły podstawowej, a niekiedy i średniej wykształcić swoje dzieci z wynikami znacznie lepszymi niż szkoły publiczne (w USA okazją do weryfikacji są jednolite egzaminy składane zarówno przez dzieci uczęszczające do szkół, jak i uczące się w domu).

A jak to wygląda w praktyce? Rodzice uczą swoje dzieci sami. Przygotowując się do zajęć (co nawiasem mówiąc jest również dla nich niezwykle pożyteczne i rozwijające), korzystają ze specjalnych podręczników. Większość rodziców zrzeszonych jest w stowarzyszeniach (niekiedy kościelnych), które zapewniają im wszechstronną pomoc, a właściwie organizują samopomoc. W rezultacie rodzice mogą wspólnie wynajmować nauczycieli do wybranych przedmiotów, organizować dzieciom wspólne wycieczki, zajęcia sportowe, etc. Powstają w ten sposób swego rodzaju "ośrodki edukacyjne" (często przykościelne), które pozostawiając rodzicom inicjatywę i swobodę, pozwalają jednocześnie korzystać z wiedzy, doświadczeń i życzliwości innych ludzi.

Metoda ma wiele zalet:

1. Jest skuteczną formą nauczania.

2. Pozwala na nieosiągalną w tradycyjnej szkole indywidualizację nauczania pod kątem możliwości intelektualnych, zainteresowań, temperamentu dziecka, etc.

3. Daje rodzicom pełną kontrolę nad procesem edukacji.

4. Aktywizuje rodziców i wzmaga ich poczucie odpowiedzialności za dzieci.

5. Pozwala uniknąć napięć związanych z konfliktem światopoglądów reprezentowanych przez szkołę z jednej, a dom i kościół z drugiej strony.

6. Pogłębia więź między rodzicami a dziećmi.

7. Chroni dzieci przed coraz powszechniejszymi w szkołach publicznych patologiami.

8. Integruje społeczność lokalną (rodzice pomagają sobie nawzajem).

9. Niewiele kosztuje (ktoś kiedyś powiedział, że szkoła publiczna jest najdroższym sposobem na wykształcenie analfabety).

Uczenie własnych dzieci w domu jest w Polsce możliwe, choć mocno utrudnione. Polskie prawo przewiduje możliwość tzw. "spełniania obowiązku szkolnego poza szkołą". Zgodę w tym względzie wydaje dyrektor szkoły, w okręgu której uczeń zamieszkuje, określając jednocześnie warunki, które rodzice zobowiązani są spełnić. A zatem cała władza spoczywa w rękach urzędnika.

W marcu 2001 r. w Sądzie Rejonowym w Poznaniu złożony został wniosek o zarejestrowanie Stowarzyszenia Edukacji Domowej. Wśród założycieli Stowarzyszenia przeważają chrześcijanie (w większości związani ze środowiskiem "RwP"), choć w zamierzeniu jest ono otwarte dla wszystkich, niezależnie od światopoglądu. Na czele Komitetu Założycielskiego stoi dr Marek Budajczak - pedagog, pracownik naukowy Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu, a jednocześnie pionier edukacji domowej w Polsce: od kilku lat uczy swoje dzieci w domu dzielnie pokonując biurokratyczne przeszkody. Stowarzyszenie będzie walczyć o stabilne i mniej restrykcyjne od obecnych regulacje prawne dotyczące edukacji domowej, a także organizować wzajemną pomoc rodziców uczących dzieci w domu.

Nawiązaliśmy już kontakty z podobnymi organizacjami w Europie i USA, w tym z amerykańską organizacją prawników wyspecjalizowaną w walce o prawo do uczenia dzieci w domu. (Organizacja ta ma na koncie bardzo udaną akcję lobbystyczną, która doprowadziła do złagodzenia niezwykle represyjnych przepisów obowiązujących do niedawna w Niemczech, gdzie edukacja domowa była wprost zakazana).

Artykuł ukazał się w Reformacji w Polsce 1 (15)/2002

wtorek, 4 marca 2008

Witam

Witam na moim blogu poświęconym edukacji domowej. Wkrótcę napiszę więcej. Póki co zapraszam na dwie strony: www.edukacja.domowa.pl oraz www.edukacjadomowa.piasta.pl