środa, 23 kwietnia 2014

Czy pedagogika Marii Montessori jest chrześcijańska?

Coraz większą popularność w naszym kraju zyskują placówki edukacyjne uczące w oparciu o filozofię pedagogiczną i antropologiczną Marii Montessori - przedstawicielki nurtu, który pojawił się w pedagogice na przełomie XIX i XX - zwanego "nowym wychowaniem". Swoje założenia teoretyczne realizowała w tzw. "domach dziecięcych" (pierwszy powstał w 1907 r.).

Kilka założeń teoretycznych nurtu „nowego wychowania”:
· Wychowanie powinno być dostosowane do naturalnego rozwoju dziecka
· Dziecko powinno uczyć się wtedy, gdy poczuje potrzebę zdobywania wiedzy
· Nauczyciel ma stwarzać warunki do rozwoju potrzeb poznawczych i moralnych dzieci
· Nauczanie powinno być zindywidualizowane
· Szkoły mają pobudzać aktywność dziecka
· Ocena prac indywidualnych i zbiorowych, oraz testy pomiaru uzdolnień, zamiast egzaminów
· Udział uczniów w planowaniu programu
· Nie przywiązywanie znaczenia do nagród i kar zewnętrznych, a poleganie na wewnętrznej motywacji dziecka
· Pobudzanie twórczej ekspresji i odpowiednie zaplecze szkolne: zabawki, książki, przybory do rysowania itp.

W samych metodach nauczania jest wiele założeń, z którymi jako chrześcijanie powinniśmy się zgodzić, choć wynikają one z innych niż u nas (chrześcijan) podstaw. Np. dziecko uczy się najefektywniej w sytuacji, kiedy zajmuje się problematyką, która go w danym momencie interesuje; dzieci w tym samym wieku znajdują się często na różnych poziomach rozwoju i odbywa się on w sposób niepowtarzalny; optymalną grupę do pracy stanowi grupa mieszana wiekowo; jest to także naturalny rodzaj społeczności , jaki spotykamy w rodzinie czy w pracy. Nigdzie w "naturze" nie występują grupy jednolite wiekowo.

Zauważając elementy wspólne z biblijnym spojrzeniem na edukację, należy jednak zauważyć, że w czystej postaci metoda Montessori z chrześcijańskiego punktu widzenia jest nie do przyjęcia. Określanie placówek mianem "Szkół Montessori" lub "Przedszkoli Montessori" wskazuje, że przyjęta w nich filozofia edukacyjna, w tym rola dziecka, nauczyciela, cel edukacji, antropologia są oparte na montessoriańskim światopoglądzie, który u swoich podstaw odbiega od biblijnego nauczania.

Z chrześcijańskiej perspektywy pomysły Marii Montessori mogą okazać się co najwyżej ciekawym źródłem zapożyczeń pewnych pomysłów i narzędzi edukacyjnych. Natomiast przejmowanie pedagogiki Montessori jako kompleksowej idei edukacyjnej, całościowego spojrzenia na proces uczenia lub mieszanie jej z pedagogiką chrześcijańską jest do nie pogodzenia ze spojrzeniem Pisma Świętego na proces uczenia i wychowania dziecka.

Dlaczego? 

Cała pedagogiczna ideologia przedstawicielki nurtu „nowego wychowania” wpisuje się w niechrześcijańską filozofię"pajdocentryzmu", w której centralne miejsce zajmuje dziecko (jego zdolności, wola, charakter itp.). Wedle tego podejścia wychowanie polega na stwarzaniu dziecku możliwości nieskrępowanego wyrażania własnych (naturalnych, wrodzonych) zdolności oraz zapewnienie mu swobodnego rozwoju. Nauczyciel jedynie podąża za zainteresowaniami i pasjami uczniów. Polega to m.in. na tym, że pozwala się dziecku samodzielnie wybierać rodzaj wykonywanej pracy, jej czas trwania, miejsce i współtowarzyszy. Nauczyciel jest jedynie "pomocnikiem" oraz "organizatorem" warunków tych swobodnych wyborów i powinien unikać narzucania dziecku własnego zdania, ponieważ to blokuje drzemiące w dziecku możliwości. W odniesieniu do obowiązków domowych Maria Montessori twierdziła, że należy pozostawić dziecku granicę i dać mu dużą swobodę w wyborach czynnościach związanych z codziennym życiem rodzinnym.

Oznacza to, że teoretyczne podstawy tej metody rozmijają się z biblijnym nauczaniem na temat:
- antropologii (skutków grzechu w człowieku). Montessoriańska myśl pedagogiczna zakłada, że dziecko jest z natury dobre (wbrew temu, co mówią np. Psalm 51.7, Efezjan 2.1-3)
- roli autorytetów (rodzina, nauczyciele, kościół, pracodawcy, osoby starsze). Dziecko staje się niezależnym, samostanowiącym o sobie podmiotem w procesu nauczania. Nauczyciel nie wydaje poleceń. Dziecko stojąc w centrum (pajdocentryzm) i będąc ostatecznym punktem odniesienia nie jest uczone posłuszeństwa autorytetom i przywódcom (w szkole, rodzinie, kościele, państwie)
- społecznych uwarunkowań. Promuje zbytnie skoncentrowanie na sobie.

Dziecko uczone od młodego wieku, że najważniejsze są jego potrzeby, jego samorozwój, jego wybór, dostosowanie (nauczycieli, rodziców) do jego oczekiwań, w zderzeniu z życiem w Bożym świecie w pewnym momencie może boleśnie odkryć, że funkcjonuje on zupełnie inaczej niż zostały nauczone w montessoriańskich placówkach. To zaś może odbić się ze szkodą dla nich samych, dla ich najbliższego otoczenia i wspólnot, w których będą musiały nauczyć się funkcjonować jako ich część, a nie centrum.

Z powyższych powodów filozofia Marii Montessori powinna być jedynie źródłem pojedynczych zapożyczeń ciekawych narzędzi i pomysłów edukacyjnych, nie zaś filozofią uczenia chrześcijańskich dzieci. 

4 komentarze:

Joanna pisze...

To chyba pierwszy głos krytyki pedagogiki MM jaki w życiu widzę i bardzo się z tego cieszę!
Moja własna krytyka odnosi się raczej do elementów programowych, ale ten wpis daje mi kolejny argument - niewłaściwość podejścia do wychowania w społeczeństwie. W tej kwestii miałam zawsze wyłącznie poczucie, że jest coś niewłaściwego w twierdzeniu, że jeden zestaw każdego materiału sprawia, że dzieci muszą się dogadać między sobą i to wystarczy do rozwijania umiejętności społecznych.

Jeszcze pokrótce moje zarzuty: nie podoba mi się, że edukacja językowa nie wychodzi poza naukę kreślenia liter, sławiona na wszystkie strony "sfera życia codziennego" jest tak wyabstrahowana, że nijak się nie odnosi do prawdziwego życia codziennego (czy dzieci zapinają zamki w kurtkach patrząc na zamek leżący na wprost w tabliczce? Czy może schylając się w dół i manipulując połami własnej kurtki?), kompletnie pomija się wychowanie fizyczne, artystyczne itp - wszelkie przedmioty pełne wiedzy otwartej, nie tylko faktologicznej. Dalej: jedyny właściwy sposób robienia różnorodnych rzeczy - jak chociażby przenoszenia krzesła -trąci nerwicą natręctw, jedyna interakcja pomiędzy dziećmi mająca polegać na ustaleniu kto w jakim czasie bawi się którą zabawką, a dokładniej materiałem edukacyjnym, przecież u MM nie ma zabawek ani zabawy, jest tylko nauka!
Dzieci w przedszkolu montessoriańskim przypominają raczej małpki w laboratorium niż dzieci ludzkie. Im więcej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonana, że nadaje się wyłącznie do nauki podstaw matematyki: nie dalej niż do tabliczki mnożenia. Dziecko, które pomimo opanowania tabliczki mnożenia potrzebuje fizycznych przedmiotów do nauki matematyki (pomijając geometrię) po prostu nie rozumie liczb i powinno wrócić do porównywania liczebności zbiorów.

Unknown pisze...

niestety myślę ,że oba komentarze stworzyły osoby które nie wiedzą na czym polega metoda Marii Montessori. Jestem praktykiem i chrześcijanką..
Właściwie nie wiem od czego zacząć bo każde zdanie jest kłamliwe i pokazuje niezrozumienie metody. Można by pomyśleć ,że dzieci robią co chcą, a nauczyciel jest nikim a dziecko może nim pomiatać.
Ostatecznym odniesieniem jest Pan Bóg i nikt nie wspomina tu o tym,że Maria Montessori mówiła o rozwoju duchowym jako niezbędnym elemencie zrównoważonego rozwoju, że nauczyciel ma pomagać dziecku i samemu odkrywać "tajemnicę dziecka" , czyli dary , talenty złożone w nim przez Boga.
Nie rozumiem też stwierdzenia,że dziecko jest z natury "złe", bo jeśli nie dobre to jakie. Bóg jest Miłością i Dobrem więc nie może stworzyć nic innego. To my dorośli możemy pomóc dziecku odkryć jego dobre strony , lub utwierdzać w słabościach.
Autorytet nauczyciela nie wynika z jego narzucania. Dziecko, jak i dorośli powinni rozwijać samokontrolę. Dzisiejsze szkoły oparte są na kontroli zewnętrznej, niestety sypie się ,bo sami nauczyciele nie dbają o swój autorytet, nie starają się być przewodnikami dla dzieci tylko kontrolerami.
Dziecko w grupie mieszanej wiekowo, gdzie pomoce są w jednym egzemplarzu, uczy się wrażliwości społecznej, samodyscypliny, wyrozumiałości dla młodszych, słabszych.

Unknown pisze...

Zasuwanie suwaka w ramce jest kształtowaniem motoryki małej, po takim przygotowaniu , dziecko w naturalny sposób zaczyna zasuwać kurteczkę, a poćwiczeniach w sznurowaniu tasiemek, zaczyna sznurować sznurówki przy bucikach. Opisuję co widzę w grupie. Dziecko jest indywidualnością ale żyje w grupie i uczy się jak służyć swoimi umiejętnościami innym--to jest właśnie życie wspólnotowe. Nie widzę tego w klasach tradycyjnych ...w ogóle!
Pani Asiu edukacja językowa idzie o wiele dalej po 6 miesiącach mam w grupie 3 letnią dziewczynkę i 4 letniego chłopca którzy czytają i układają proste wyrazy z alfabetu ruchomego, po poszerzeniu słownictwa wprowadza się pojęcie rzeczownika , oczywiście nie samo słowo "rzeczownik" tylko pojęcie , potem czasownik...a więc nie kreślenie literek ale pisanie, czytanie, ortografia, gramatyka...
Pomija wychowanie fizyczne...gdyby dzieci miały zapewniony swobodny ruch nie trzeba by było prowadzić wf, czyż nie? czy dzieci za czasów Noego, Jezusa, czy nawet Kopernika potrzebowały lekcji wf? Gdyby dziecko zamiast siedzieć kilka godzin w ławce mogło zajmować dowolną pozycję, gdyby mogło bawić się codziennie na podwórku, na którym są dołki, górki, drzewa itp bo taki jest zamysł Marii Montessori. Nasze dzieci chodzą codziennie na spacery, biegają nawet w deszczową pogodę i widzę jak postępuje ich rozwój. Tańczą i śpiewają ale nikt ich nie zmusza do udziału w przedstawieniach okolicznościowych.W trakcie lekcji rozwojowych przygotowuje opowiadania panoramiczne, pomoce dydaktyczne , karty pracy do każdego tematu. Ponieważ nauczyciel montessoriański musi obserwować dzieci to wiem, które w czym niedomaga, zachęcam je do pracy z wybraną pomocą, wiem czym jest zainteresowane i pomagam mu rozwijać jego pasje, np. poprzez tworzenie pomocy. Nie ma zabawek ale dzieci cały czas się bawią, rozwijają swoją wyobraźnię. Nie mają klocków lego, ale potrafią zbudować metropolię(tak określiły same dzieci)z klocków drewnianych (sześciany). Co do matematyki, to żeby ją zrozumieć, trzeba zrozumieć wiele pojęć abstrakcyjnych, kiedy dziecko je rozumie poprzez konkret może przejść dalej. Ja zrozumiałam twierdzenie pitagorasa dopiero podczas kursu propedeutycznego pedagogiki Marii Montessori, bo je zobaczyłam w praktyce, zbudowałam ten sam trójkąt z tych dwóch kwadratów i byłam w szoku ile to daje radości. Bo to chyba jedna z ważniejszych rzeczy.
Jedyna interakcja między dziećmi... Codziennie doświadczam ,że dzieci pomagają sobie, ustępują, przepraszają,dziękują, mówią o swoich emocjach. Nie widzę tego w tradycyjnych szkołach. Widzę tam rywalizację, wyścig szczurów, sfrustrowanych nauczycieli którzy cieszą się coraz mniejszym uznaniem wśród uczniów i rodziców .
Myślę ,że są rzeczy do których można się przyczepić ale to co zostało przez Państwa poruszone, albo wynika z niewiedzy,albo ignorancji. Po części to rozumiem, bo sama kiedyś czerpałam swoją wiedzę z internetu i nie wiedziałam o co w tym chodzi. A stosowanie tych metod w edukacji domowej to dopiero ma sens. A co do "małpek" to nie zauważyłam ;-)

Agnieszka Kachno pisze...

An es, dziękuję! Miałaś cierpliwość, aby się obszernie wypowiedzieć. Mi jej zabrakło ;) Zgadzam się w całej długości Twojego wpisu!
Sam wpis Autora blogu, jak i wypowiedź Joanny jest nie do przyjęcia. Tu nawet nie ma o czym dyskutować, bo się wyżej wymienieni nie przygotowali do dyskusji. To raczej polityka w najgorszym wydaniu.
Mama homeschooler'sów ucząca metodą Montessori.