czwartek, 25 września 2008

Socjalizacja bez rodziców?

Wiele badań dowodzi, że żadna instytucja zajmująca się socjalizacją dzieci nie wywiera tak silnie pozytywnego wpływu ani nie zapewnia takiego poczucia bezpieczeństwa jak rozsądni, konsekwentni rodzice [wychowujący swoje dzieci] w klimacie ciepłego i odpowiadającego na ich potrzeby domu.

Psychologowie dziecięcy wykazują, że dzieci radzą sobie bardzo dobrze, kiedy mogą działać wspólnie z jedną osobą bądź pracować w niewielkiej grupie złożonej z dwóch do czterech osób. Kiedy jednak spotykają się z grupą o liczebności klasy szkolnej po to, by uczestniczyć w typowych dla szkoły zajęciach, stają się spięte i zestresowane.

Jako rodzic, powinienem mądrze rozważyć, jakiego rodzaju istotą społeczną chciałbym widzieć moje dziecko. Wielu przedszkolaków może faktycznie zostać „zsocjalizowanych”, ale nie bądźcie zaskoczeni, jeśli rozwiną w sobie negatywne zachowania społeczne. To może się zdarzyć nawet wówczas, gdy nauczyciel czy opiekun jest ekspertem. Z drugiej strony, małe dzieci, którym pozostawiono czas na osiągnięcie naturalnej dojrzałości, z większym prawdopodobieństwem staną się altruistycznymi istotami społecznymi, które zdołały rozwinąć w sobie pozytywne wzorce zachowań społecznych.

Jakość społecznych zachowań dziecka zależy nie tyle od liczby dzieci, z którymi zwykło się bawić, ile od jego emocjonalnej stabilności, poczucia własnej wartości i nieegoistycznej troski o innych. Zazwyczaj jest odzwierciedleniem jakości rodzicielskiego przykładu i siły przywiązania do ciepłych, konsekwentnych rodziców.
(...)

Psycholog dziecięcy Urie Bronfenbrenner zauważa, że pozbawienie rodziny jej podstawowej roli w zakresie wychowywania dzieci „jest głównym czynnikiem grożącym załamaniem się procesu socjalizacji w Ameryce”. Zauważa on, że instytucje inne niż rodzina „stworzyły i utrwaliły podzielony na grupy wiekowe, a przy tym często niemoralny i antyspołeczny świat, w którym nasze dzieci żyją i dorastają”. A instytucjami, które w największym stopniu - ze względu na ich strukturę i ograniczoną troskę [o dzieci] - przyczyniły się do tych społecznie niszczących zjawisk, są nasze szkoły (Bronfenbrenner, Two Worlds of Childhood - U.S. and U.S.S.R., strony 152 and 153).


Dr Raymond S. Moore, Jak socjalizować małe dzieci?

Autor jest głównym autorem takich poradników dla rodziców jak „Lepiej późno niż wcześnie” (Better Late than Early, Reader's Digest - McGraw Hill, 1976), „Szkoła może poczekać” (School Can Wait, Brigham Young University Press, 1979) oraz współautorem ponad 30 innych książek na temat małych dzieci i rodziny.

Całość artykułu TUTAJ

Wczesna socjalizacja a tendencje antyspołeczne

"Jedno z najbardziej zagadkowych i niebezpiecznych kłamstw dwudziestego wieku głosi, że twoje dzieci powinny być jak najwcześniej socjalizowane i kształcone. W tym celu należy posłać je do przedszkola lub też umożliwić im kontakty z jak największą liczbą rówieśników - im więcej [dzieci w grupie], tym lepiej. Na pierwszy rzut oka to wszystko wydaje się tak logiczne, że ty, jako zatroskany rodzic, nie możesz się już doczekać chwili, w której twoje dziecko rozpocznie systematyczną edukację i socjalizację. Tymczasem jest to doświadczenie, którego większość małych dzieci po prostu nie potrzebuje. Małe dzieci to nie to samo, co mali dorośli. Nie myślą, nie działają i nie reagują tak, jak dorośli. W ich przypadku przebieg procesów umysłowych, emocjonalnych i społecznych jest zupełnie odmienny.

Wartość wczesnej edukacji od dawna jest kwestionowana przez specjalistów [zajmujących się rozwojem] dzieci. Jednakże w długim okresie to mity związane z wczesną socjalizacją mogą być większym zagrożeniem. Małe dzieci są, co oczywiste, często niezwykle podniecone tłumem rówieśników, ale w wieku przedszkolnym ta ekscytacja będzie dla nich raczej źródłem zakłopotania i zmieszania, a nie drogą do prawdziwego uspołecznienia. Wczesna socjalizacja często tak naprawdę wywołuje tendencje antyspołeczne, robiąc z przedszkolaków małych buntowników, o ile nie prawdziwych neurotyków. W okresie dojrzewania tendencje te wywołują prawdziwe spustoszenie".

Dr Raymond S. Moore

Historia przymusowej szkoły

czwartek, 11 września 2008

Stefan Molyneux "Rozum, pasja i ocalenie" (fragment)

Kiedy byłem młodszy i tak pełen optymizmu, że aż naiwny, miałem profesora ekonomii – nazwijmy go Dr. Destructo – który wielokrotnie powtarzał:

– Wojna jest dobra dla gospodarki, bo zmniejsza bezrobocie i zwiększa popyt na towary, kapitał i usługi. Rząd potrzebuje sprzętu, ludzi i amunicji, a to stymuluje produkcję. Ludzi wysyła się za granicę, w związku z czym tworzy się w kraju więcej wolnych miejsc pracy. Większe zatrudnienie oznacza większe dochody – a to z kolei powoduje wzrost produkcji.

Dokładnie pamiętam, jak zapytałem go, czy eliminacja bezrobocia itd. jest pożądanym celem. Pamiętam, że zaczął się wtedy na mnie gapić, jakbym lekko zwariował, i powiedział:

– Oczywiście, bo zwiększa zamożność społeczeństwa! A popyt wciąż rośnie, bo podczas wojny rzeczy są nieustannie niszczone!Pewien student, znacznie bardziej ode mnie oczytany, przywołał argumenty Hazlitta dotyczące mitu "zbitej szyby" – zbicie szyby dostarczy pracy szklarzowi, ale kosztem wszystkich innych i ze szkodą dla gospodarki jako całości.

Dr. Destructo przedstawił długą i zawiłą argumentację, dowodząc, że tak nie jest. Nikt nie nadążał za jego wywodem, ale nie zadano żadnych pytań, bo w tamtych czasach czuliśmy silny nacisk, aby wyrzekać się zdrowego rozsądku na rzecz dobrych ocen.

Jak wspomniałem, w tamtych czasach byłem tak pełen optymizmu, że aż naiwny i myślałem, że nasi nauczyciele naprawdę wierzą w to, co mówią. Po zajęciach szedłem sobie przez parking, kiedy zauważyłem fajne Porsche, na którego tablicy rejestracyjnej widniało „DESTRUCTO”. Nucąc sobie pod nosem, pomyślałem o tym, co powiedział nam dobry profesor, wyciągnąłem klucze i porysowałem mu samochód.Kiedy właśnie kończyłem, usłyszałem gniewny krzyk. Dr. Destructo podbiegł do mnie sprintem i zażądał, abym wyjaśnił, co, do diabła, robię. Zamrugałem oczami.
– No jak to co? Zwiększam zatrudnienie!
– Ty gnojku! – warknął wściekle profesor. – Będziesz musiał za to zapłacić!
– Co? Ale – dlaczego miałoby to być konieczne?
– Dlaczego? Bo właśnie porysowałeś mi samochód!
– Nie – ten koszt może pokryć zwiększona zamożność społeczeństwa – pamięta pan, jak mówił, że redukcja bezrobocia to coś dobrego, a niszczenie rzeczy zwiększa zamożność społeczeństwa – a to jest korzystne. Więc trochę nie rozumiem...
– Do cholery, ja za to nie będę płacił. Pójdziemy prosto do gabinetu dziekana i zadzwonimy po twoich rodziców, mały wandalu!

Nastąpiła dość poważna sprzeczka między Dr. Destructo, moimi rodzicami a mną – z perpektywy czasu można by ją nazwać prawdziwą edukacją. Moi rodzice nie byli nastawieni do mojego punktu widzenia tak życzliwie, jak się spodziewałem. Kiedy wyjaśniłem moje rozumowanie, tata odparł:– Wszyscy wiedzą, że profesorowie gadają mnóstwo bzdur! Zapytałem więc, dlaczego miałbym chodzić na uniwersytet, ale tata zarzucił mi, że zmieniam temat. Skończyło się na tym, że musiałem zapłacić za naprawę i otrzymałem dość słabą ocenę z zajęć prowadzonych przez Dr. Destructo. Dostałem jednakże bardzo cenną lekcję: może istnieć ogromna różnica między tym, co ludzie głoszą, a tym, jak postępują.

Dlaczego ten profesor uczył, że niszczenie rzeczy jest korzystne, ale później oburzył się na mnie, kiedy zniszczyłem jego rzecz? Dlaczego intelektualnie wierzył, że wojna jest dobra dla gospodarki jako całości, ale później pod wpływem emocji uznał prawdę? Dlaczego z pogardą odrzucił metaforę zbitej szyby, ale instynktownie pojął swój błąd, kiedy zobaczył swoje porysowane Porsche?Co nawet istotniejsze – kiedy zareagował emocjonalnie w ekonomicznie rozsądny sposób, dlaczego nie spowodowało to, że zaczął wątpić w którąś z głoszonych przez siebie idei?

Chciałem się dowiedzieć, jak rozpowszechniowa jest taka absolutna hipokryzja. W następnym semestrze miałem profesor socjologii, która głosiła, że trzeba opodatkować silnych, aby wspierać słabych – że trzeba zmusić bardziej uzdolnionych, aby służyli mniej uzdolnionym. Było mi to raczej trudno przyjąć (sprawiało mi to trudność z tak wielu powodów), ale ze wszystkich sił starałem się zrozumieć. Niestety, to nie wystarczyło, i z zajęć profesor socjologii dostawałem same tróje. Po wielu dniach rozważania jej wskazówek w końcu zrozumiałem – w nagłej chwili olśnienia – o czym mówiła. Poprosiłem ją, żeby wskazała swojego najlepszego studenta, abym mógł uzyskać jakąś pomoc i poprawić oceny. Profesor wskazała Sue.

Zaraz po zajęciach dogoniłem Sue na parkingu i powiedziałem, że będę musiał ją pobić, jeżeli nie odrobi za mnie pracy domowej.Co za kicha! Łzy, protesty, wyprawy do gabinetu dziekana, grożenie zawieszeniem i oskarżenia o znęcanie się. Broniłem się najlepiej, jak umiałem, ale na nic się to nie zdało. Powiedziałem im, że po prostu zmuszałem bardziej uzdolnionych do pomocy mniej uzdolnionym – stosując, jak to ująłem, formę „Marksizmu” ["Marks-ism" – marks oznacza „oceny”] – dokładnie tak, jak mnie uczono! Nie mogłem za nic zrozumieć, dlaczego wszyscy byli tacy rozgniewani.

– Jesteście jak polityk, który mówi mi, że dobrze jest płacić podatki, ale kiedy faktycznie płacę podatki, wsadzacie mnie do więzienia!

Takie sytuacje zdarzały się podczas mojej kariery akademickiej wiele, wiele razy. Miałem profesora historii, który mówił mi, że historia jest całkowicie subiektywna – a potem postawił mi złą ocenę za podanie „błędnych” dat historycznych na egzaminie końcowym. Powiedziałem mu, że – jeśli historia jest całkowicie subiektywna – te daty nie mogą być „błędne”, bo dla mnie są „prawidłowe”.

– Tak właściwie – powiedziałem – to zdecydowałem, że nie będę się uczył właśnie dlatego, że powiedział pan, iż historia jest całkowicie subiektywna – więc uczenie się nie miało sensu. Kiedy na egzaminie pytał pan o daty, myślałem, że to jakaś próba – i że gdybym podał „obiektywnie prawdziwe” daty, oblałbym!

Znów skończyło się w gabinecie dziekana, gdzie czekało mnie mało zrozumienia – i jeszcze mniej życzliwości.

Profesor psychologii powtarzał nam, że moralność jest subiektywna, że nie ma absolutnych norm dotyczących tego, co jest dobre, a co złe, i że narzucanie wyznawanych przez nas zasad innym ludziom jest złe. To była dla mnie wielka ulga, bo dużo łatwiej kupić pracę semestralną, niż samemu ją napisać. Kiedy oddałem pracę, mój profesor zaciągnął mnie do gabinetu dziekana i oskarżył o plagiat.

– Ależ – zaprotestowałem – mówił mi pan, że etyka jest subiektywna i że narzucanie moich poglądów innym ludziom jest złe. Nie wierzę w istnienie czegoś takiego, jak plagiat, a pan tak. Co daje panu prawo, zgodnie z pańską własną teorią, narzucać mi pańskie poglądy? Dziekan i profesor spojrzeli na mnie z mieszaniną pogardy i współczucia. Tak samo mógłby spojrzeć menedżer oszukańczego kasyna, widząc, że jakiś człowiek ciągle wraca do gry, nie zdając sobie sprawy z tego, że jest ona ustawiona.Za każdym razem, kiedy usiłowałem zastosować w praktyce to, czego uczyli mnie profesorowie, byłem brutalnie karany.

Tekst pochodzi ze strony: www.luke7777777.blogspot.com

wtorek, 9 września 2008

Jeszcze cytat

Ludzie, którzy nigdy nie chwyciliby za broń, aby zmusić sąsiada do sfinansowania edukacji swoich dzieci, entuzjastycznie popierają państwowy system szkolnictwa.

Stefan Molyneux

czwartek, 4 września 2008

Cytaty, które lubię (R. Kiyosaki)

System edukacyjny się nie zmienia, bo nie został zaprojektowany z myślą o zmianie i dostosowywaniu się do przemian gospodarczych, ale do przetrwania.

Robert Kiyosaki

środa, 3 września 2008

Ucieczka przed "opieką społeczną"

Jak donosi dublin.gazeta.pl:

19-letnia Brytyjka Sam Thomas, w zaawansowanej ciąży, wyjechała do Irlandii, bo obawiała się, że opieka społeczna planuje odebranie jej dziecka i oddanie go do adopcji wbrew jej woli.

Opieka społeczna poinstruowała na piśmie pracowników szpitala w Somerset, w którym miało przyjść na świat dziecko Sam, żeby nie pozwolili jej opuścić oddziału położniczego razem z nowonarodzoną dziewczynką bez obecności służb socjalnych.

Mimo że opieka społeczna nie uzyskała nakazu sądowego, pozwalającego jej pracownikom na wydawanie takich poleceń, a względem 19-latki nie toczy się żadne postępowanie potwierdzające, że mogłaby stanowić niebezpieczeństwo dla noworodka, służby socjalne są przekonane, że przyszła młoda matka nie będzie w stanie zająć się swoim dzieckiem.
______________________________________________

Matka zaś, pani Sam Thomas, zapewne zaś jest ( słusznie) przekonana, że służby specjalne to bandyci.

W Trzeciej Rzeszy stosowano tą samą socjotechnikę. Wpajano ludziom, że są trybikiem potężnego systemu i przez myśl im nie przeszło, że odrywanie dziecka od matki jest zbrodnią, za którą można odpowiedzieć po zmianie systemu.

Jak widać, pomysły współczesnych eurosocjalistów na wychowanie bez rodziców nie są takie znów nowe...